{text-align: center;}

środa, 7 grudnia 2016

„Wierzyć – to znaczy nawet nie pytać, jak długo jeszcze mamy iść po ciemku”

Wszystko zaczęło się od niegroźnego skręcenia kciuka. Kiedy 6 maja 2013r. jechałam na pogotowie ratunkowe, nic nie wskazywało na to, że będzie to „początek końca” mojego dotychczasowego życia. Nawet w najgorszym koszmarze nie mogłam przewidzieć, przez co będę przechodziła za kilka miesięcy. 
Po niefortunnym oparciu lewej ręki na łóżku trafiłam na pogotowie ratunkowe. Po wykonaniu zdjęcia rtg lekarz stwierdził skręcenie kciuka i założył szynę gipsową. Wtedy myślałam, że to „tylko” skręcenie. Po trzech dniach ręka zaczęła puchnąć, zgłosiłam się do poradni ortopedycznej, gdzie lekarz zalecił zdjęcie szyny gipsowej. To, co ujrzałam, przeszło moje oczekiwania. Nigdy nie widziałam takiej opuchlizny. Dla lekarza nie było to dziwne. Zalecił noszenie ortezy ortopedycznej i odesłał do domu. Z każdą godziną ból się nasilał. Po kilku dniach wróciłam do ortopedy, zlecił rehabilitację i powiedział, że jakiś czas ręka może boleć. Rehabilitacja była bardzo bolesna i nie przyczyniła się do poprawy stanu ręki. Ręka puchła, siniała, zmieniała kolory, a lekarze przez kolejne kilka miesięcy nie potrafili mi pomóc. W lutym 2014r. ból było niewyobrażalny. Leki przeciwbólowe nie pomagały. Po raz kolejny trafiłam na pogotowie ratunkowe. Tym razem lekarz stwierdził, że nic poważnego się nie dzieje. Nie przekonywały go argumenty, że ból jest niewyobrażalny i trwa już 10 miesięcy. Pan doktor stwierdził, cytuję: „pewnie była Pani pijana na imprezie i po prostu Pani nie pamięta, jak się Pani uderzyła”. W marcu wróciłam do mojego pierwszego ortopedy, jednak wtedy nie mogłam już poruszać palcami lewej dłoni. Dostałam skierowanie do szpitala – Oddział Reumatologii. Tam, po raz pierwszy usłyszałam diagnozę – zespół algodystroficzny. Wtedy nic mi to jeszcze nie mówiło. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz