Wszystko zaczęło się od niegroźnego skręcenia
kciuka. Kiedy 6 maja 2013r. jechałam na pogotowie ratunkowe, nic nie wskazywało
na to, że będzie to „początek końca” mojego dotychczasowego życia. Nawet w
najgorszym koszmarze nie mogłam przewidzieć, przez co będę przechodziła za
kilka miesięcy.
Po niefortunnym oparciu lewej ręki na łóżku
trafiłam na pogotowie ratunkowe. Po wykonaniu zdjęcia rtg lekarz stwierdził
skręcenie kciuka i założył szynę gipsową. Wtedy myślałam, że to „tylko”
skręcenie. Po trzech dniach ręka zaczęła puchnąć, zgłosiłam się do poradni
ortopedycznej, gdzie lekarz zalecił zdjęcie szyny gipsowej. To, co ujrzałam,
przeszło moje oczekiwania. Nigdy nie widziałam takiej opuchlizny. Dla lekarza
nie było to dziwne. Zalecił noszenie ortezy ortopedycznej i odesłał do domu. Z
każdą godziną ból się nasilał. Po kilku dniach wróciłam do ortopedy, zlecił
rehabilitację i powiedział, że jakiś czas ręka może boleć. Rehabilitacja była
bardzo bolesna i nie przyczyniła się do poprawy stanu ręki. Ręka puchła,
siniała, zmieniała kolory, a lekarze przez kolejne kilka miesięcy nie potrafili
mi pomóc. W lutym 2014r. ból było niewyobrażalny. Leki przeciwbólowe nie
pomagały. Po raz kolejny trafiłam na pogotowie ratunkowe. Tym razem lekarz
stwierdził, że nic poważnego się nie dzieje. Nie przekonywały go argumenty, że
ból jest niewyobrażalny i trwa już 10 miesięcy. Pan doktor stwierdził, cytuję: „pewnie
była Pani pijana na imprezie i po prostu Pani nie pamięta, jak się Pani
uderzyła”. W marcu wróciłam do mojego pierwszego ortopedy, jednak wtedy nie
mogłam już poruszać palcami lewej dłoni. Dostałam skierowanie do szpitala –
Oddział Reumatologii. Tam, po raz pierwszy usłyszałam diagnozę – zespół
algodystroficzny. Wtedy nic mi to jeszcze nie mówiło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz